
Mieszka od blisko trzydziestu lat w Zalesiu Górnym.
Na warszawskiej ASP prowadzi Pracownię Ilustracji. Zajmuje się projektowaniem graficznym, ilustracją książkową. Opracowała graficznie ponad 70 książek, w tym kilkanaście indywidualnie. Laureatka wielu nagród w dziedzinie grafiki książkowej (International Board on Books for Young People IBBY Lipsk, IBBY Warszawa, nagrody i wyróżnienia w Konkursie na Najpiękniejszą Książkę Roku), otrzymała medal Gloria Artis.
Zaprojektowała wiele książek dla dzieci: M. Brykczyńskiego Biały niedźwiedź. Czarna krowa (Nasza Księgarnia 2004), Brzechwa. Wiersze dla dzieci (Wytwórnia 2010), J. Bielunasa Słodkie abecadło (Dwie Siostry 2012), autorską książkę Świat jest dziwny (Dwie Siostry 2007). Autorka fotografii do książki Emów. Od świtu do świtu (Dwie Siostry 2010). Spośród wielu opracowanych przez nią wydawnictw warto wymienić np. Cyrk (Dwie Siostry 2012) z cyrkowymi plakatami najlepszych polskich grafików. Ostatnim dziełem jest Warszawa (Tako 2016), książka na zamówienie hiszpańskiego wydawnictwa Media Vaca, powstała według jej koncepcji i z autorskimi fotografiami – jest to prezentacja miasta poprzez przedmioty, okruchy z życia mieszkańców.
1 lutego 1990 roku. Najpierw wynajmowaliśmy dom przy Wiekowej Sosny, głównej ulicy Zalesia Górnego. Należał do naszej koleżanki, a raczej jej rodziny, mieliśmy się nim zaopiekować. To była okazja. I może nie do końca przypadek – zawsze się nam tu podobało. A jak już pomieszkaliśmy, okazało się, że wyprowadzenie się z Zalesia jest już niemożliwe – jak się wychodzi z kolejki podmiejskiej, jest taki zapach lasu, dymu, czegoś takiego w powietrzu. Samo powietrze! Dlatego do Warszawy już się nie wraca.
Wszystko. Można sobie zrobić ognisko, każdego dnia pójść na grzyby, a wokół domu rosną poziomki. Mamy prawdziwą leśną działkę. Nie kosimy trawy, żeby rosły kanie, mamy poziomki i jagody, leśne konwalie są na całej działce. I psy mają prawdziwy raj.
Moja praca jest moją pasją. Mogłabym pracować gdziekolwiek w gruncie rzeczy, ale tutaj jest to znacznie przyjemniejsze. Dom, własna przestrzeń, bardzo zmienia tryb życia, tryb pracy. Gwarantuje znacznie większą swobodę. Daje dystans – jak mieszkałam w bloku, to byłam pracoholiczką.
Niewątpliwie nasz dom w Zalesiu umożliwia kolekcjonowanie książek. Mamy ich kilkanaście tysięcy – głównie dla dzieci, z lat 60. i 70. Pozostałe zbiory nie potrzebują dużo miejsca. To nie są luksusowe kolekcje, to bardzo zwykłe rzeczy – gipsowe figurki psów, ogryzki ołówków, tekturowe bilety kolejowe, zużyte gumki. Mieszczą się spokojnie w starych pudełkach i są poutykane wszędzie. Nasz dom jest niewątpliwie nasycony materią, w każdym kącie jest coś, książki stoją wszędzie, na podłodze, w łazience (choć nie osiągnęliśmy stanu mieszkania ze Zbyt głośnej samotności Hrabala). Ja lubię zużyte rzeczy, starą materię. Stół jest dziewiętnastowieczny, z refektarza klasztornego, krzesła – każde inne. Przedmioty mówią: nowe przedmioty jakoś słabo, stare mają więcej do powiedzenia.
Nie, już teraz nie. Nawet wakacje spędzam w domu. Nic mnie nie skłania do wyjazdu z Zalesia. Latem jest tu najcudowniej. Jak się siedzi na ganku, to słychać śpiew ptaków i co chwila jakiś przelatuje. Doliczyliśmy się, że jest ich około trzydziestu gatunków. Do tego ropuchy, krety, zaskrońce, nietoperze, sowy. Tu jest prawdziwy stary dębowy las.
Robię kolekcje grzybowe. Jak się uzbiera pięćdziesiąt, sto grzybów to można zrobić im portret zbiorowy, a niektórym grzybom robię portrety indywidualne.